Zgodnie
z normami i zaleceniami naszej pani doktor udaliśmy się do szkoły
rodzenia. Poszukiwania obiły się o fora internetowe. Jedna była za
bardzo związana z kościołem, druga niezbyt pasowała czasowo, trzecia za
daleko. Zdecydowaliśmy się w konsekwencji na szkołę prywatną czyli
płatną, prowadzoną przez dwie położne.
Na
pierwsze spotkanie udaliśmy się razem. Regularnie spóźnieni już na
początku, jako ósma para usadowiliśmy się pośrodku, bo tylko tam czekały
na nas wolne miejsca:) Najpierw obowiązkowa rundka żeby się przedstawić
i powiedzieć coś o dziecku. Po pierwsze okazało się już przy wpisywaniu
się na listę że jesteśmy jedynym niemałżeństwem, po drugie mamy
najmłodszą ciążę (25 tydzień), po trzecie zadajemy najwięcej pytań tzn. w
Radku zrodziło się dużo wątpliwości które Pani prowadząca w bardzo
cierpliwy sposób próbowała rozwiać, opierając się jak mniemam na
wyimaginowanej statystyce jako potwierdzeniu jej rzetelnych wypowiedzi.
Ja zachowałam za to stoicki spokój tzn. bałam się jak diabli odezwać:)
Zawsze się stresuję w nowych sytuacjach, przed nowymi ludźmi i jakoś nie
nawiązuję od razu przyjaznego kontaktu z otoczeniem. Pomimo że coś nas
wszystkie, nas wszystkich łączy, nie czuję że chciałabym o tym otwarcie
paplać przed obcymi mi ludźmi. Zmusiła nas do tego potrzeba zdobycia
praktycznych informacji na temat instrukcji obsługi maleństwa (mój
ukochany potrzebuje tego we wzmożonej formie), dlatego zdecydowaliśmy
się na poświęcenie tych 9 wieczorów w imię Lili i dla naszego świętego
spokoju.
Po rundce obeznaniowej. Przyszedł czas na starcie z pierwszą myślą na temat porodu. Każdy miał za zadanie dokończyć zdanie „ Gdy myślę o porodzie to…” W pierwszej chwili chciałam maznąć „chcę uciekać” albo „już czuję jak mnie boli”, zdecydowałam się jednak na wzmiankę o tym, że się boję. Zgodnie z prawdą, bo każdy boi się tego czego nigdy nie doświadczył. Strach przed nieznanym myślę sobie, normalne. No i miałam rację. Udało mi się zmieścić w średniej szeregu kobiet. Najczęściej padały odpowiedzi o bólu i lęku. Natomiast męska część szkolnej załogi wykazała się prawdziwą empatią rozpisując się jak nie mogą się tego dnia doczekać, o cudzie narodzin oraz nadziei na szybką akcję i do domu. Wychodzi na to, że oni dobrze wiedzą co się dzieje przy porodzie, bo kobiety wykazywały zupełnie inny punkt widzenia.
Potem wysłuchaliśmy teoretycznej opowiastki na temat ważnych zmysłów rozwijających się już w życiu płodowym maleństwa. Co do równowagi, ważne jest tańczenie i kołysanie małego astronauty w sobie, zawieszony w wodach płodowych jest jakby pozbawiony ziemskiej grawitacji , kształtuje przez to błędnik. Po prostu tańczy to sobie. Zmysł słuchu i wykształcone uszka nasłuchują już odgłosów z zewnątrz, są nieco przytłumione, ale powoli zaczyna się do nich przyzwyczajać. Dlatego w tym okresie niesamowicie ważne jest gadanie do brzucha oraz słuchanie muzyki. Dziecko po urodzeniu może reagować na znane dźwięki wyciszeniem. W moim przypadku dla uspokojenia porannych wrzasków Lilki będę zmuszona nucić jogową mantrę, bo to śpiewam na głos najczęściej. Maleństwo jak się okazuje wykształca sobie całą buzię kubków smakowych dlatego tak chętnie wszystkiego próbuje po wygramoleniu się na ten świat. Ale już w brzuszku równie skwapliwie wszystkiego degustuje. Pije wody płodowe a potem do nich sika Mniam! Ważne jest więc podobno żeby z czymś nie przesadzać , np. chipsami, słodkościami czy colą, bo potem nie należy się dziwić co do upodobań żywnościowych małego człowieczka. I zostaje nam jeszcze omówienie zmysłu węchu, jako że ten kształtuje się najwolniej. Podobno noworodki dobrze tolerują wanilię, tzn przestają ryczeć i się złościć. Żeby Lili przyzwyczajać do zapaszku który ma tak zbawienny charakter, przyszły tato wyposażył mnie w zapach waniliowy do ciast i kazał wdychać. Proste metody, proste działanie. Ach ci prości mężczyźni!
Na koniec tego wspaniałego dwugodzinnego wprowadzenia w kuluary rodzicielstwa, zapewniono nam chwilę wytchnienia. Nauka oddychania. Wdech i wydech brzuszkiem. Myślę że Radkowi lepiej szło niż mnie. Ale niech ćwiczy jemu też się przyda. Na Sali porodowej może być duszno i gorąco, więc lepiej niech się nauczy na zaś prawidłowo oddychać w trudnych warunkach:) Potem chwila miziania mam i na tym koniec. Jak na pierwsze podejście było całkiem sympatycznie, chociaż mało praktycznie. Nauka kąpania, przewijania, noszenia i karmienia jeszcze przed nami. Obyśmy przetrwali!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz