obraz

obraz

czwartek, 26 września 2013

Czas żłobkowy mój i chwile spędzane razem



Czas. Czasu nie ma. Jest za to dorastająca pannica.
Ona jest rzeczywista i gdy się zmienia mój świat próbuje za nią nadążyć. Zaczęła już całkiem nieźle biegać, moje życie nabrało tempa. Nie jestem długodystansowcem. Szybko się męczę bądź nudzę. Postanowiłam na chwilę przysiąść i złapać oddech. Wielki haust powietrza i krzyk małej oddawanej w żłobkowe ręce opiekunek. Cóż tak będzie dla nas lepiej, myślałam. Powoli oswajamy się z nową sytuacją. Lili pomaga jej wierny przyjaciel w postaci pluszowego kotka, z którym się nie rozstaje. Ja zostałam sama. Na własne życzenie. Prawie 1,5 roku razem (jeszcze 9mscy doliczając ciążę). Niezły staż. Jak na zwolennika krótkich historii to całkiem dobrze mi poszło. Bieg chwilowo wstrzymany. Mety nie widać. A ja nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu. Przyzwyczaiłam się mieć ciągle coś do zrobienia. Gotowania, sprzątania, bawienia, spacerów i tak w kółko. Teraz mam 6h wolnego i zero konstruktywnie spędzonego czasu. Namiętnie zlepiam chwile w całość. To tu to tam coś porobię. Zjem, pooglądam, poszukam w necie, ugotuję, umyję. Jakoś zleci.. Potem jadę po małą i zabieram ją w jakieś ciekawe miejsce. Robię tak by zapomniała że ją oddałam.
 Jesienna słota nie sprzyja spacerom. Najlepszą alternatywą okazało się położone niedaleko Tesco. I wcale nie dział z zabawkami stanowi epicentrum uciech, a koszyk-samochodzik do podróżowania i ubranka które Lila może bez przeszkód przymierzać. Jako kobieta w 100% ją rozumiem. Potem coś do jedzonka ląduje w pyszczku i ekstaza zakupów kończy się drzemką zanim wyjedziemy z przymarketowego parkingu. 

Jeszcze nie dużo mówi. Ale widać jak ją zmienia przebywanie w żłobku. Jesteśmy zaprogramowani na życie w społeczeństwie. Wolałabym wychować otwartego człowieka. Wystarczy jej domowy przykład rodziców- introwertyków.

środa, 11 września 2013

Wsi Polska!



Wsi Polska wsi Prawdziwa! 
Miasto głośne i brudne postanowiliśmy porzucić dla pure lajfa. Powrócić do korzeni kiedy to co się jadło nie rosło w hipermarkecie a fioletowa krowa nie ograniczała umysłów co do wizerunku mućki pasącej się na alpejskich stokach i szerzącej delikatność w narodzie. Tu była praca u podstaw. Prawdziwe żniwa, słoma kłująca w tyłek i kopanie kartofli. Potem czas na relaks pod drzewkiem lub nad jeziorem. 

Dziecię jadło jajka które wcześniej wyjęło spod kury, piło mleko od kozy albo kompot z dyni która za oborą miała swoje poletko. A wieczorami gospodarz przygrywał nam na harmonii umilając ogniskowe posiadówki. Rano i wieczorem cały zwierzęcy inwentarz trzeba było nakarmić i wyprowadzić. Bardzo ważne są na wsi obowiązki. Rządzą tam proste zasady. Przez tydzień zdążyliśmy się przyzwyczaić. Żal się było rozstawać z taką utopiją. Ale tydzień przyjemności spróbujemy powtórzyć w któryś jesienny cieplejszy nieco weekend. A zachęconych opisem naszej przygody odsyłam na stronę WWW.

Translate/Übersetzen