Jeśli dziecko samo w sobie nie jest dla ciebie wyzwaniem to
zabierz je nad polskie morze po środku wakacyjnego sezonu i trwaj w nadziei że
dasz radę! Nie wiem od czego zacząć wymienianie epickości naszej wyprawy czy od
korków i remontu drogi we Włocławku gdzie jeszcze jak wiadomo autostrada to na
razie kupa gruzu która śmierdzi i nikt jej nie chce dotknąć czy od poszukiwań
wolnego pokoju w cenach o których nie śniło się nikomu. Ale jesteśmy i wita nas
morze, jak zwykle chłodno i ostrożnie. Za to plaża nie wita nas wcale bo nie ma
tam ziarenka wolnej przestrzeni. Akurat trafił się upał i przypływ zmniejszając
przestrzeń biwakową o połowę. Do tego nasze dziecie uderza w pisk anielski bo zdążyło już drugi raz wylądować twarzoczaszką
w piachu i nie może się do tego morskiego innego klimatu przyzwyczaić. Obraz sytuacji:
piach jest wszędzie, ludzie są wszędzie, morze zimne, my zmęczeni, Lili głodna.
Wiecznie głodna. Jeśli istnieje jakaś zależność pomiędzy dzieckiem a morzem to
na pewno niekończąca się chęć jedzenia. Dlatego warto wcześniej pomyśleć o stercie
przekąsek.
Szczęściem ogromnym przywitaliśmy dzień drugi kiedy to upał się skończył
i wywiało ludzi. Mieliśmy plaże dla siebie, koszyk pełen jedzenia i namiot
(rzecz totalnie niezbędna z dzieckiem nad morzem).
Jak dawniej mogłam spacerować
z Lilą owiniętą w chustę a Radkowi po dwóch piwkach zdarzyło się nawet zażywać
morskich kąpieli. No i wszyscy się w końcu wyspaliśmy a przede wszystkim dziecie
nasze przesypiało noce po 14h! Podsumowując dla nas pogoda oraz ilość dni w
liczbie czterech jak na wyjazd z tak małym dzieckiem była wprost idealna.